Ważny wyrok TSUE. Banki tracą broń do straszenia frankowiczów
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej odpowiedział na pytanie, kto ponosi koszty sądowe, gdy po unieważnieniu umowy kredytu bank pozywa frankowicza o zwrot kapitału.
Zniechęcić konsumentów
Sprawa dotyczyła kredytu indeksowanego do franka szwajcarskiego na kwotę 640 tys. zł, zawartego w 2008 r. z Bankiem Millennium. Pytanie prejudycjalne skierował Sąd Okręgowy w Warszawie na wniosek pełnomocnika konsumenta. Zwrócił on uwagę, że różnica w wysokości kosztów sądowych po stronie banku i klienta może działać zniechęcająco na konsumentów.
Bank przy pozwie płaci 5 proc. wartości przedmiotu sporu, podczas gdy konsument w sprawie z własnego powództwa wnosi maksymalnie 1000 zł. Powstała więc wątpliwość: co dzieje się, gdy frankowicz przegra proces zainicjowany przez bank? Czy ma zwrócić instytucji finansowej wszystkie poniesione, wysokie koszty?
W tzw. sprawie Gryczara (C-746/24) TSUE wydał wyrok 27 listopada 2025 r. Przypomniał swoje wcześniejsze orzecznictwo, zgodnie z którym sytuacja konsumenta nie może być gorsza niż ta, w jakiej znalazłby się przy stosowaniu przepisów ogólnych. Skoro więc w postępowaniu z powództwa konsumenta opłata maksymalna wynosi 1000 zł, dyrektywa 93/13 sprzeciwia się przepisom krajowym pozwalającym obciążyć go wyższymi kosztami. Dotyczy to sytuacji, gdy bank pozywa klienta o zwrot kapitału po stwierdzeniu nieważności umowy z powodu nieuczciwych postanowień.
Zakaz przerzucania kosztów
Z orzeczenia wynika zakaz przerzucania na konsumenta większych kosztów niż te, które poniósłby, pozywając bank samodzielnie. Tym samym system podziału kosztów nie może zniechęcać klienta do dochodzenia swoich praw, ani stawiać go w gorszej pozycji wyłącznie dlatego, że inicjatorem postępowania jest instytucja finansowa.
Wyrok może ograniczyć liczbę pozwów banków o zwrot kapitału. Zwraca uwagę, że banki wcale nie muszą iść do sądu – mogą rozliczyć się, składając oświadczenie o potrąceniu. Mimo to wybierają drogę sądową i ponoszą związane z nią koszty. Jego zdaniem taka taktyka ma służyć zastraszaniu konsumentów.